Kreta z maluchem na własną rękę


Jedne z piękniejszych wakacji jakie zapamiętałam, to dwutygodniowy wypad na Kretę.
Pojechaliśmy wówczas w dziewięć osób, w tym  nasza roczna córa.
Założenie było proste: wynająć pierwszy z brzegu hotel, mniej więcej w centrum wyspy, by nigdzie nie było za daleko, a następnie samochód.
Spiros&Soula to hotelik na jaki padło. Po opiniach jakie znaleźliśmy w internecie , spodziewaliśmy się brudu, smrodu, karaluchów i malarii.. Internauci doprawdy nie oszczędzili go ani odrobinę, a nam na warunkach nie zależało, ponieważ tam mieliśmy tylko nocować.
Po takim wstępie zaskoczenie było naprawdę wielkie! Klimatyzacja w apartamentach, widok na morze, a kuchnia w wykonaniu właścicielki - Souli-REWELACYJNA!!! O tych niesamowitych kalamarach z frytkami i różnorodnymi sałatkami śnię niemal każdej nocy.
Oczywiście szału nie było jeśli chodzi o czystość i nie jest to miejsce dla wymagających, ale my nie z tych co robią zdjęcia zabrudzonych fug czy przyrdzewiałego kranu ;)
Drugiego wieczoru udaliśmy się (błądząc po drodze jak zwykle!) do wychwalanej w internecie wypożyczalni samochodów u niejakiej Lili. I znów pozytywne zaskoczenie!! Kobieta jak tylko usłyszała nasz polski, od razu posłała po córkę, która właśnie zmywała podłogi, by przyniosła winogrona i inne owoce! A gdy rozmowa się rozkręciła i poinformowaliśmy Lili o tym, że w Polsce się o niej turyści bardzo dobrze wypowiadają , w dodatku w INTERNECIE, Lili jak w transie zaczęła nas częstować dosłownie wszystkim co miała. A że prowadzi sklep, to nie dość, ze mieliśmy co jeść, to rakija i wszelkie domowe wina lały się strumieniami, a jej prześliczna córka lawirowała między nami tanecznym krokiem z talerzami pełnymi dobroci;) Jako, że pochodzimy z okolic 'Zokopanego' , po jej popisie gościnności czuliśmy się jak u siebie w domu;) Lili nie ustępowała ciotce Zośce i babci Hani ani na moment;))
Nie pamiętam już kosztu wynajmu samochodu, ale wiem, że cena była bardzo konkurencyjna, a fotelik dla dziecka gratis;))
Następnego dnia wybraliśmy się do Preveli, miejscowości znanej z tego, że po plaży wije się rzeka krętym korytem. Po długiej drodze dojechaliśmy na plażę, gdzie okrutnie wiało, ale rzeki nigdzie nie było! W knajpce pracowała Polka, ale że to jej pierwsze dni na wyspie, to nie potrafiła pomóc. Jedyne co udało nam się osiągnąć, to nazwa miejscowości – Aghios Pavlos (40km od Preveli). Postanowiłam więc wspiąć się w swoich turkusowych szpilkach na górę i sprawdzić, co jest za nią-może rzeka?;) Niestety. Nie dość, że przez moje 'cudowne' buty kilkakrotnie bym runęła na ziemię (nie wiem jak to się stało, ze ja taki traper i pogromca wszelkich przeszkód założyłam wówczas te szpilki?!), to jeszcze wiatr był tak silny, że unosił piasek , który wpijał się w skórę, co bolało jak razy biczem. Na domiar złego zza góry wyłonili się osobnicy odziani stosownie do okoliczności w arafatki na głowach, bluzy z długim rękawem, a ja płonęłam ze wstydu. Za górą była jeszcze jedna góra, a za nią kolejna.. Ale za to na szczycie 'mojego' wzniesienia ukazała się mym oczom niesamowita skała (albo skamienielina)!!!
Wróciłam do reszty załogi i ruszyliśmy do Matali, która była rybacką wioską jeszcze do połowy XXw. W latach 60., groty Matali były ulubionym miejscem spotkań hipisów z całego świata. Obecnie jest małą wioską żyjącą głównie z turystyki.
Kolejnego dnia udaliśmy się na plażę Vai, znaną z największego na wyspie gaju palmowego.
Piąty dzień postanowiliśmy spędzić nad jeziorkiem Kourna. Dziwne uczucie pływać nagle w słodkiej wodzie. Później wyruszyliśmy na podbój Rthymnon'u. Ale! No właśnie. Nie możemy pominąć faktu, że w naszej ekipie mieliśmy fanatyków Lidla i Carreofoura. Uzgodnili między sobą, że świetnie byłoby sprawdzić ceny czy są takie jak u nas i w Niemczech (dwie dziewczyny były Niemkami). I zaczął się obchód po sklepach!Po tym jak nasi innowiercy 'odkryli Amerykę' dochodząc do wniosku, że jednak na wyspie jest drożej, udaliśmy się do Rethymna. Zwiedziliśmy starożytne fortece, a następnie.. jedzenie!! Podczas szukania kierowaliśmy się radami siostry i wielu internautów, którzy twierdzili, że chcąc zjeść dobrze w Grecji, knajpa niekoniecznie musi przyciągać wyglądem. Znaleźliśmy jedną bardzo milą i klimatyczną, ale krzesła były wszystkie takie same, stoły nie różniły się wielkością i nie obsługiwał nas stary Grek w japonkach.. Jakoś mi to nie pasowało, ale większość zadecydowała, że zostajemy, bo jest ślicznie, a panie są ładne, młode i o zgrozo - miłe. Gdy już czekaliśmy na zamówione potrawy dosłownie na przeciwko nas w kamienicy, kulawy dziadzio w kapeluszu i JAPONKACH zaczął otwierać knajpkę!! Tak, to tu chciałam zjeść! Powolutku wynosi krzesła na drogę (każde inne!), stolik, a w środku przez przeszkloną witrynę widać było, ze coś pichci na kuchence gazowej. Tak!! Jesteśmy w domu! (wtedy jeszcze nie wiedziałam jak byłam bliska tego stwierdzenia). Podbiegłam natychmiast do dziadka i pytam co nam może zaproponować. Dziadek nie rozumiał po angielsku, to może niemiecki: 'essen' Też nic. No to zaczęłam konkretnie: frutti de mare! Kalamari! Zaczął kręcić głową i pokazywać na kuchenkę. Ok, to może ma Pan zuuu-pęę? No nic, a mógł Pan mieć takich dobrych klientów.. Nasze jedzenie zostało podane w pięknych glinianych miseczkach, a smakowało wybornie!!! Podczas gdy jedliśmy, zauważyliśmy, że do dziadka przyszła jedna babcia, potem druga się przykulała z ciastkami, trzecia, a dziadzio podał kawę i też zasiadł z nimi na drodze. Powoli zaczęło mi coś świtać.. W pewnym momencie dziadzio zaczął wskazywać na mnie i garnki w swoim domu, i wszyscy staruszkowie zaczęli się głośno śmiać;)) Chciałam stamtąd jak najszybciej uciec i schować się jak najgłębiej, ze wstydu, że wlazłam do czyjegoś prywatnego mieszkania i jeszcze chciałam, żeby staruszek ugotował całej dziewięcioosobowej bandzie obiad! Myślałam, że zapadnę się pod ziemię ;)))
Kolejnego dnia pojechaliśmy do miejscowości na przeciw Spinalongi, ale nie udało nam się złapać promu na wyspę. Wieczorkiem zaś wyskoczyliśmy do Heraklionu. Tym razem trafiliśmy na prawdziwą grecka knajpkę! Dwoje właścicieli otwarło dokładnie takie mieszkanko jak dziadka: przeszklona witryna, lodówka, w tv mecz, mikrofalówka, kilka stolików wyniesionych na ulicę, gdzie każdy innej wysokości, z przeróżnymi krzesłami. W mgnieniu oka zebrało się wielu miejscowych. Mężczyźni mocno na rauszu częstowali wszystkich ouzo;) Muzyka mocno grała (ściszana, tylko wtedy gdy mecz nabierał tempa). Zaczęły się śpiewy. Po tym wszystkim okazało się, że pogubiliśmy się kompletnie! Nie mieliśmy pojęcia gdzie zostawiliśmy samochód, bo greckich szlaczków nie sposób odczytać.. Ale mój dzielny mąż zrobił zdjęcie tabliczki z nazwą ulicy i przechodniom po kolei pokazywaliśmy, by nas nakierowali. Gdy już obeszliśmy mury miasta niemal dookoła, w końcu naszym oczom ukazał się Scudo Combinatto;))
Po upojnej nocy nie mieliśmy powera na dalekie wycieczki, więc udaliśmy się do Knossos, a resztę dnia spędziliśmy na hotelowej plaży.
Następnego dnia mieliśmy do wyboru plażę Elafonisi znaną z różowego piasku, albo Balos. Jako, że kochamy ciszę i spokój padło na Balos. Im bardziej kierowaliśmy się na zachód, tym cięższe chmury nad nami zwisały. W pewnym momencie skończył się asfalt. Serpentyny robiły wrażenie.. Jechaliśmy po ogromnym urwisku i nie widzieliśmy co czai się za zakrętem.. Coraz więcej wertepów i pasących się kóz. Droga się skończyła, a laguny jak nie było, tak nie ma.. Czyżby powtórka z Preveli? Droga się skończyła-wysiadka! Na wszelki wypadek nie braliśmy wszystkich tobołów z samochodu. Szliśmy już dobrą chwilę wąziutką ścieżyną, aż naszym oczom ukazał się nieziemski widok!!! Niesamowita błękitna laguna!! Na dole nie było żywej duszy! Na środku laguny w głąb morza leżaki z parasolami poukładane w rządku na różowej plaży. Było nawet trochę strasznie.. Kto te leżaki tu przyniósł? Wokół żadnych domów.. Klimat jak w thrilerze - niby pięknie, ale w krzakach czai się psychopata, który nas obserwuje.. Po kilku kwadransach na horyzoncie pojawiły się dwa statki, z których po przycumowaniu wypełzła masa turystów.. Gość od leżaków też się pojawił. Czar prysł..       Następnego dnia wybraliśmy się do Ierapetry, która jest znana z (zdezelowanego) meczetu i czarnych plaż. Zatrzymaliśmy się na jednej, szerokiej. Nie było nikogo. Zaczęliśmy nurkować. Dno niesamowite! Widać jak lawa wpływała do morza i układała się w wielkie 'paluchy' , które zastygały na bielutkim piasku na dnie. Mnóstwo kolorowych rybek, woda przejrzysta jak w basenie Do pełni 'szczęścia' brakowało tylko rekina;) Po południu zaczęliśmy się zbierać, aż w pewnym momencie naszym oczom ukazała się czarna flaga na plaży!!! Do tej pory nie wiemy co w tych wodach pływało tamtego dnia i dlaczego był ogłoszony bezwzględny zakaz kąpieli, ale na drugi dzień dwie osoby miały zaczerwienioną skórę i nie było to podrażnienie słoneczne.
Dziesiątego dnia, w końcu dotarliśmy do Preveli, gdzie zwiedziliśmy cały gaj palmowy w korycie rzeki. Gdy się przyjedzie tam odpowiednio wcześnie i porusza się w miarę możliwości cicho, to można zaobserwować żółwie! Niestety dokładnie rok po naszej podróży, w sierpniu 2010r spłonął doszczętnie cały gaj..
W kolejnych dniach udało nam się zwiedzić przepiękną wyspę Spinalonga - dawne więzienie oraz postanowiliśmy przejechać na drugi kraniec wyspy do Sfakii, miejscowości znanej z białych domków i niebieskich okiennic niczym Santorini. Serpentyny były niewyobrażalnie kręte! Na jednym ze stoków zauważyliśmy samochód, który prawdopodobnie wszedł z impetem w jeden z zakrętów i stoczył się ze stromej góry.. Przygnębiający widok.. Asfalt w pewnym momencie się skończył. Niestety wrak na stoku góry odcisnął na nas wielkie piętno i postanowiliśmy wrócić do Frangocastello. Tam trafiliśmy na jedną z piękniejszych dzikich plażyczek na Krecie. Cudowne okrągłe białe kamienie, malutka jaskinie i przepiękne dno.
Kolejne dni spędziliśmy na plażach w Aghia Pelagia. Nasza córa była zachwycona! Każdego wieczora padała zmęczona już przy pierwszej nucie kołysanki:) Z tego powodu, że nie lubi spać z kimkolwiek, w nocy wędruje jak ślimak, a nasze łóżko składało się z dwóch mniejszych złączonych razem z wielką szczeliną po środku, zrobiliśmy jej legowisko z koców i materaca koło naszego łózka, gdzie mogła wędrować do woli, nie zapadając się przy tym. Pewnego dnia, gdy już świtało obudziły nas stuki , które nie wiadomo skąd dochodziły, po chwili ukoronowane przeraźliwym płaczem. Julia!!!!! Ja weszłam pod łóżko z jednej strony, mąż z drugiej, ale nie daliśmy rady jej spod nich wyciągnąć! Zaczęliśmy odsuwać łóżka, co zaowocowało ogromnym hukiem, do tego płacz Juli, spowodowały, że wszyscy mieszkańcy hotelu się zbudzili. Apokalipsa!! Poza tym jednym incydentem podobało jej się bardzo ;))
Już była na tyle duża, że jadła to co my. Sklepy na Krecie są bardzo dobrze zaopatrzone, a przy drodze co jakiś czas można spotkać stoiska z soczystymi owocami, więc z Polski nie przywoziliśmy prawie niczego, oprócz ubrań i wózka w którym to sobie przez dzień drzemała.
Podczas wspólnych wyjazdów z dziećmi najlepiej wypoczywamy i doprawdy nie chce nam się wracać do domu. Możemy się wówczas w pełni oddać zabawie z nimi, ale mamy też okazję wiele zobaczyć, pozwiedzać, odprężyć się i zapomnieć o codzienności.



Zapraszamy na krótki filmik z podróży:

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz